27.08.2016

II

A/N: Trochę mi się zeszło. Najpierw brak weny, następnie brak czasu, 
ale potem jak zwykle Snape wlazł mi na głowę. Enjoy!


Rozdział II


Draco Malfoy został wyrwany ze snu bladym świtem o czternastej, co już na tym etapie stanowiło fatalny początek dnia. Na domiar złego źródłem hałasu wwiercającego się prosto w przepełnioną kacem czaszkę nowego pana Malfoy Manor okazało się bezlitosne walenie w drzwi wejściowe. Niezapowiedziani goście nie dawali za wygraną nawet wtedy, gdy Draco przez pięć minut przewalał się w pościeli i udawał, że nikogo nie było w domu. W końcu się poddał. Zbiegłszy po śliskich schodach, nerwowo dowiązując po drodze szlafrok ozdobiony na piersi rodowym herbem, machnięciem różdżki otworzył ciężkie wrota, by zaraz potem błyskawicznie zamknąć je ponownie.
— O nie! Nie, nie, nie! — Oparł się o nie i dla pewności docisnął do framugi całym ciężarem ciała.
— Ależ Draco!
— Nie nabiorę się na to więcej!
— Co? — Głos po drugiej stronie był szczerze zdumiony, co Draco uznał za skrajną bezczelność.
— Czy wyście tam poszaleli?! — krzyknął. — Naprawdę ktoś z was przechował jego tłuste kłaki tylko po to, by na urodziny sprezentować mi wylew?!
Nastała pełna napięcia cisza.
— Salazarze, to już czerwiec?
— Severusie, nie teraz.
— Sprzedają gdzieś kartki z życzeniami „Przyjmij proszę te zaległe dziesięć kartek“?
— Severusie!
— Khm.
— Idźcie precz, nie mam czasu na wygłupy z eliksirem wielosokowym!
— Draco, na Godryka… — Minerwa McGonagall próbowała go ubłagać, natomiast bardzo znajomy głos Mężczyzny-Który-Świetnie-Udawał-I-Na-Pewno-Severusem-Nie-Był oznajmił spokojnie:
Alohomora.
Zamek szczęknął zdradziecko, a drzwi stanęły otworem przy akompaniamencie skrzypienia zawiasów i kilku niecenzuralnych słów Malfoya. Dyrektorka zaraz wyrwała mistrzowi eliksirów odebraną sobie podstępem różdżkę i przekroczyła próg.
— Jak śmiesz?! — warknął Draco, obracając się do Minerwy efektownym piruetem, mało się przy tym nie zabijając na śliskiej posadzce. Ten chwilowy spadek formy zamaskował zaraz pełnym wyższości grymasem.
— Jest czternasta. To więcej niż stosowna pora na wizytę — uznała dyrektorka, podczas gdy Z-Pewnością-Nie-Snape wykrzywił się tak okropnie i sardonicznie, niemal perfekcyjnie naśladując pierwowzór, że gdyby Draco nie wiedział lepiej, mógłby dać się nabrać.
— Co to ma być? — Machnął ręką w stronę uzurpatora, który rozejrzał się po hallu z nagłym zainteresowaniem.
— Wpadłem z wizytą.
Zza grobu?!
— Wszystkiego najlepszego. — Oszust uśmiechnął się w sposób sugerujący rychły koniec wszystkiego, a Dracona mimowolnie przeszedł dreszcz grozy. Zaraz jednak odzyskał rezon:
— Wątpliwej jakości życzenia, uznaję to za kompletną zniewagę i żegnam!
— Draco — spróbowała znów McGonagall. — Jest to sprawa niezwykle delikatna, sam rozumiesz, że Severus nie mógł… Nie mogłam go trzymać w Hogwarcie, to-…
— To nie jest Severus! — zakrzyknął naraz Malfoy. — Co to za cyrki?! Jak w ogóle można!
— Sama miałam pewne wątpliwości, ale-… 
— Nie!
— Cóż. — Zacisnęła usta. — Gdy w samym środku tygodnia otwiera ci się w lochach międzygwiezdny portal, zaczynasz patrzeć na pewne rzeczy z nowej perspektywy! — Zabrzmiała naraz całkowicie poważnie, przez co Draco zaczął rozważać maleńką, tycią możliwość, że być może… Być może jednak zwariował i powinien sam sobie dać w twarz choćby za niezabezpieczenie drzwi lepszymi urokami.
— Kim jest ten facet? — warknął, kiwając podbródkiem w stronę oszusta.
— Bez przesady. — Ten skrzywił się i zgrzytnął zębami zupełnie jak oryginał.
— Cóż, jedno ci trzeba przyznać — dajesz równie denne prezenty co on. — Draco zmierzył go surowym spojrzeniem.
— Kupiłem ci twój pierwszy zestaw Małego Warzyciela! — oburzył się nagle obcy.
Draco, zastanowiwszy się nad tą informacją, uznał, że uzurpator był albo świetnie doinformowany, albo… Nie. Nie, nie, nie. Na pewno nie.
— Jak już mówiłem, Minerwo, bardzo doceniam ten nagły napad troski o moje poczucie humoru, być może w przyszłym roku w końcu sprawisz mi tego kucyka, o którego-…
Absolutnie-Nie-Snape prychnął drwiąco, mamrocząc coś o tym, jak jego zestaw „Mój pierwszy eliksir“ to najlepszy prezent, na jaki było go w tamtym momencie stać. Potem dodał coś o podłej nauczycielskiej pensji, zerkając na Minerwę oskarżycielsko. Draco postanowił uświadomić go dokładnie jak bardzo się mylił. Jeżeli nie mógł wyżyć się na prawdziwym Severusie, to chociaż odbije sobie na podróbce:
— Bezsprzecznie, genialny podarunek, Sever. — Uśmiechnął się ironicznie. — Wszak każdy trzylatek marzy, by samodzielnie wysadzić się w powietrze!
— Nie dodają tam takich eliksirów, musiałbyś być wyjątkowym Longbottomem, żeby dać radę-…
— Severusie!
— Hm? — wykrzywił się na nowo. — Co znowu, Minerwo? Bohaterowie wojenni są, jak rozumiem, poza nawiasem wszelkich przytyków?
— Neville pomógł nam pokonać-…!
— Ach tak? — Stoję-Tu-Sobie-I-Bezczelnie-Udaję-Zmarłego zaczął się kiwać w tył i w przód, uśmiechając coraz bardziej wrednie, a dyrektorka gotowała się coraz mocniej.
— Nagini!
— Taak? A to ci dopiero. Wybacz, akurat to mnie ominęło. — Przeszedł się spokojnie korytarzem i stanął naprzeciwko marmurowego popiersia Hannibala III Malfoya. — Być może ze względów leżenia gdzieś odłogiem, porzucenia w zapomnieniu… — Odciął się całkowicie od rozmowy, udając, że podziwia kunszt artystyczny, tym samym zwalając na Minerwę całą odpowiedzialność wyjaśnień. Draco tymczasem podszedł do niej i zacisnął pięści.
— Co to za pajac? — Wskazał oskarżycielsko oszusta, który poskrobał paznokciem w nos popiersia, sprawdzając szlachetność marmurowego szlifu. — Ostrożnie! — ryknął przewrażliwiony na punkcie wystroju właściciel.
Snape — to jest bezczelny przebieraniec — zignorował go w pełni. Tymczasem McGonagall zaczęła pokrótce wyjaśniać całe zajście, a im więcej mówiła i im dalej brnęła jej niepodważalnie absurdalna z początku historia, tym bardziej Draco w końcu dochodził do wniosku, że być może dzisiejszy kac jest nie tyle pozostałością, co przedłużeniem wczorajszego upojenia alkoholowego, a on sam musi mieć omamy. Tak. To jedyne wyjście. Nie dała mu jednak dojść do słowa, dopóki nie opowiedziała mu o wszystkim, a gdy skończyła snuć tę nieprawdopodobną bajkę, wszak bajka to być musiała i jednocześnie podły zamach na jego życie — i to w urodziny!, Malfoy nie wiedział już nawet, co mógłby na to wszystko powiedzieć. Dlatego właśnie milczał i zastanawiał się tylko, kiedy nastąpi odpowiedni moment, by znów spróbować wypchnąć tę dwójkę za drzwi.
— … dlatego sam widzisz, że nie mógł zostać w Hogwarcie. Uczniowie są przerażeni. Na tym etapie krążą już o nim legendy… 
— A profesor Goodart? — Draco nagle spoważniał.
— Trudno powiedzieć. Magomedycy oczekują pełnej rekonwalescencji, choć na razie rokowania są mgliste.
— Ha! — Coraz-Bardziej-Wyglądający-Na-Snape’a-Facet stanął przed ogromnym, magicznie ożywionym portretem Lucjusza Malfoya, który spojrzał na niego z pogardą z wysoka.
— Lucjusz kazał sobie odmalować takie badziewie? — Tu nastąpiło pewne rozbawienia spojrzenie Minerwy, która jeszcze nie zdążyła go poinformować o jego własnym, ogromnym obrazie, który zdobił ścianę Pokoju Wspólnego Slytherinu. Nie wspominając o portrecie w gabinecie dyrektorskim, choć ta rama ze względów bliżej nieznanych pozostawała pusta.
— Niekoniecznie kazał, to znaczy… — Draco zrobił zbolałą minę, gdy nagle postać na obrazie zamachała rękami i krzyknęła piskliwie:
— Podskocz! 
— Przepraszam? — zainteresował się Snape.
— Dzbanek! — Ćwierknął wymalowany Lucjusz, kładąc ręce na biodrach i obracając się kilka razy wokół własnej osi. 
— Tak, Lucjusz nie do końca wykalkulował tu wszystkie za i przeciw. — Młody Malfoy podszedł do obrazu i zdecydowanym ruchem pociągnął wiszący obok sznur, który w dosłowny sposób spuścił na tą oczywistą fuszerkę zasłonę milczenia. Szmaragdową, w dodatku.
Snape uniósł jedną brew, gdy tymczasem Minerwa bardzo starała się nie roześmiać. Jej policzki poróżowiały i się wydęły, gdy tymczasem Draco poczuł nagły powrót wcześniejszej migreny.
— Nie do końca był skłonny wysłuchać wszystkich głosów rozsądku, które podpowiadały, by nie malować takich portretów jeszcze za życia głównego obiektu. — Machnął z rezygnacją w stronę olejnej katastrofy, która nadal wykrzykiwała nonsensy zza zasłony. — Efekt jaki jest, każdy widzi.
— Zaraz, zaraz. Lucjusz żyje? — Ku zdumieniu McGonagall, Severus nagle się ożywił.
— Jest… W Azkabanie — powiedziała, możliwie jak najciszej, na co Draco zgromił ją spojrzeniem.
— Przepraszam, ściszyłaś głos w obawie, że usłyszę cię ja czy jego portret? Bo uwierz mi, że od dawna jestem świadom.
— Więc co u niego? — Stoję-Sobie-Bezczelnie-I-Nawet-Nie-Powiewam-Czarną-Szatą uśmiechnął się tak perfidnie, że Draco zaczął go podejrzewać o kompetencje aktorskie. Nikt, ale to nikt nie umiał się tak krzywić z wyjątkiem…
— Nie wiem i nie obchodzi mnie to! — zakrzyknął i pomaszerował w stronę drzwi. — A teraz jeśli państwo pozwolą, żegnam.
— Niedługo wychodzi za dobre sprawowanie — dodała szybko Minerwa, posyłając Draco zbolałe spojrzenie. — Och, i tak by się dowiedział, to podwójny szpieg! — krzyknęła, gdy ten wysyczał coś pod nosem o groźbie rychłego końca jej żywota.
— Teraz już chyba nawet potrójny, przypuszczam, że status zmarłego dodaje mi animuszu… — Oszust próbował zajrzeć za zasłonę, co Draco potraktował jako jawny afront i odciągnął go za wyświechtaną szatę.
— Sam rozumiesz, że musisz go tu ukryć! — wtrąciła nagle Minerwa, zaczynając mówić bardzo szybko i świadomie ignorując wszelkie protesty Dracona. — Nie może zostać w zamku, tylko u ciebie będzie dość bezpieczny! Kto wie jakie znajdą na niego paragrafy po tylu latach. Czeka go zniesławienie, być może Azkaban, wizyta w jakimś urzędzie-…! — W miarę mówienia wycofywała się coraz bardziej w stronę wyjścia, a Draco dreptał za nią, próbując ją przekrzyczeć. Bezskutecznie. Drzwi zamknęły się z trzaskiem, a gdy ponownie je otworzył, usłyszał tylko głośny huk teleportacji. Ze złością odwrócił się w stronę nieproszonego gościa, który w jego mniemaniu reagował na zaistniałą sytuację aż za spokojnie. 
— Nie jesteś Severusem! — warknął. — A ja nie potrzebuję współlokatora.
— Przeciwnie — odparł tamten, posyłając mu uśmieszek z rodzaju tych, które niegdyś, w jego najlepszych latach, wzbudzały w pierwszorocznych Puchonach ataki histerii.
Draco spoważniał, ale zaraz potem zatrzasnął wrota Malfoy Manor i poszedł do salonu. 
— Tak czy siak, lepiej się zbieraj do domu, koleś. Wasz mały Zakon już i tak za dobrze się bawił na mój koszt. — Poszedł prosto do barku i nalał sobie szklankę whisky. 
Choć, gwoli ścisłości, Draco nie przepadał za whisky. Dlatego w tajemnicy przed gośćmi, duchami przodków i samym sobą trzymał w karafce mrożoną herbatę, którą teraz, rozparty na krześle, bezczelnie sączył z rodowych kryształów Blacków. Uzurpator tymczasem rozejrzał się po salonie, przysiadł się naprzeciwko Malfoya, ale zaraz potem zmienił pozycję i podszedł do barku.
— Czego się tak wiercisz? — warknął Draco. — Nie musisz udawać, nawet Sever nie miał takiej paranoi. Możesz usiąść, do diaska!
— Ten szlafrok jednak lepiej wyglądał na Lucjuszu — odparł tamten.
— Co masz na myśli?! — syknął Malfoy z absolutnym oburzeniem.
— Cóż. — Snape obmacał barek i bez trudu otworzył sekretny schowek Malfoya seniora, z którego wyciągnął nieco przykurzoną butelkę świetnego rocznika Ognistej. 
Draco z wrażenia aż się wyprostował w fotelu, a Snape tymczasem podniósł whisky do światła i uśmiechnął się z satysfakcją. 
— Po pierwsze albo trzymaj nogi razem, albo ubierz coś pod ten szlafroczek. 

***

— Co o tym sądzisz?
Profesor Vector pokręciła z powątpiewaniem głową. 
— Nie… nie jestem nawet w stanie odpowiedzieć, Minerwo. — Podeszła do portalu, z którego wciąż wypływały drobiny kryształowego piasku. Świetlisty dym unosił się pod sufitem pracowni eliksirów, a czarno-pomarańczowa czasoprzestrzeń w dziurze burzyła swoim własnym rytmem.
— Kiedy to się pojawiło? — Profesor numerologii wyciągnęła przed siebie rękę, ale dyrektorka zaraz ją powstrzymała.
— Lepiej nie — ostrzegła. 
Druga czarownica spokojnie odsunęła się na bok, choć przez jej głowę nadal przelatywało mnóstwo pytań i teorii.
— Jesteś w stanie go zamknąć? — zapytała poważnie Minerwa.
— Chyba żartujesz! Żaden żyjący czarodziej nawet nie pamięta istnienia portali. Mogę rozpracować jego pole, ale nawet to nie powie nam za wiele. — Schowała różdżkę do kieszeni szaty. — Wiesz już, czy to co przez niego przeszło to naprawdę Severus?
— Na razie musimy to zachować między nami. 
— Powodzenia! — Vector nagle parsknęła śmiechem, który całkowicie zburzył nastrój poważnej sytuacji. 
Minerwa zmarszczyła ciemne brwi, udając, że tego nie słyszała.
— To tylko kwestia czasu, aż wieść się rozniesie po całym zamku. Byłabym zaskoczona, gdyby już się nie rozniosła. 
— Przestań…
— Minerwo, rozmawiamy tu o przepełnionych hormonami nastolatkach, którzy są żądni sensacji. Myślisz, że nie wiedzą już o tym, że biedna Joan jest w Mungu?
McGonagall postanowiła to przemilczeć.
— A co z naszą biblioteką? — Zmieniła szybko temat.
— Co z nią?
— Może znajdziemy coś o portalach w dziale Ksiąg Zakazanych?
Vector uśmiechnęła się kpiąco.
— Nie po tym, co Voldemort z nim zrobił. 
— A ty wciąż o tym… — Dyrektorka machnęła ręką i odeszła w stronę drzwi. 
Całe to buzowanie i falowanie ciał niebieskich wzbudzało w niej niepokój. Vector poszła za nią, oglądając się jeszcze przez ramię.
— To były jedne z największych magicznych zbiorów w całej Wielkiej Brytanii, mam prawo się burzyć — burknęła do Minerwy, która z surową miną zamknęła klasę na klucz.
— I przez dziesięć lat udało nam się odbudować ich znaczną część.
— Część — żachnęła się. 
— Na Godryka, Septimo, to tylko książki!
Młodsza czarownica zrobiła minę, która sugerowała, że da McGonagall jeszcze jedną szansę na wycofanie tych słów, co dyrektorka skrupulatnie zignorowała. Profesor numerologii postanowiła zatem taktycznie zmienić temat:
— Jak twoi Gryfoni?
— Straumatyzowani.
— Daj spokój, to Gryfoni.
— Co chcesz przez to powiedzieć?
Septima rzuciła drzwiom klasy ostatnie spojrzenie, zanim obydwie opuściły lochy.
— Mają genetyczne doświadczenie w znoszeniu terroru Snape’a, hm?
Dyrektorka zdawała się nie być rozbawiona jej docinkami, więc dała sobie spokój.
— Lada moment będzie o nim wiedział cały zamek, Minerwo. — Nagle zrobiła się całkiem poważna. — Kto wie, czy któryś z tych bardziej bezmyślnych nie napisze o wszystkim w liście do domu. 
McGonagall odwróciła się do niej na schodach, ale zaraz potem podjęła wspinaczkę. Vector przyspieszyła nieco i podbiegła do niej, równając się krokiem.
— Nie utrzymasz tego w tajemnicy.
— Utrzymam tak długo, jak się da — odparła uparcie. — Nie dam sobie wprowadzić Ministerstwa na głowę.
— Cóż, tu się akurat zgadzamy. — Skrzywiła się, chwilę ważąc słowa i zadając kolejne nurtujące ją pytanie:
— A co z Malfoyem?
— Skąd miałabym wiedzieć? — burknęła nieco ostrzej, niż zamierzała.
— Minerwo, proszę cię. — Zatrzymały się na środku wąskich, kręconych schodów prowadzących do hallu przy wiadukcie. Septima spojrzała na dyrektorkę z góry, próbując wyczytać cokolwiek z jej twarzy. Niestety, jak zwykle pozostawała enigmą.
— Jeżeli mam ci pomóc nie możesz przede mną zatajać istotnych szczegółów, inaczej to nie ma sensu.
— To nie są istotne szczegóły — zaparła się.
— W takim razie czemu poszłaś po pomoc akurat do niego?
— Skąd w ogóle wiesz, że u niego byłam!
Septima zrobiła pełen wyższości grymas, którego Minerwa szczerze nienawidziła. Pomimo ich wieloletniej przyjaźni, chyba nigdy nie będzie w stanie polubić jej najbardziej ślizgońskich cech.
— Dobrze — wycedziła w końcu przez zęby, a potem rozejrzała się konspiracyjnie dookoła. — Ale nie tutaj.
— Salazarze, zachowujesz się jakbyśmy grały w filmie noir. 
McGonagall wskazała jej grupkę przyczajonych niedaleko drugorocznych Krukonów, którzy gdy tylko je zauważyli kiwnęli z szacunkiem głowami i udali, że studiują niezwykle uważnie ramę wielkiego portretu śpiącego czarodzieja. Ten, wybudzony ze swojej drzemki, zaczął wyklinać na bezczelną młodzież w wymarłym już dialekcie siedemnastowiecznej portugalskiej prowincji. Brzmiał on jednak na tyle złowieszczo i „szeleszcząco“, że z powodzeniem spełnił swoje zadanie odgonienia intruzów. 
Gdy młodzież przebiegła z piskiem przez korytarz, Minerwa nie miała nawet energii, by ją strofować. Weszła zamaszyście na ruchome schody, a Septima w milczeniu potruchtała za nią. Dopiero gdy zamknęły się za nimi drzwi gabinetu dyrektorskiego, dyrektorka poczuła się swobodniej. Opadła na krzesło i wpatrzyła się w puste tło obrazu, który niegdyś był portretem Severusa Snape’a.
— To wszystko jest tak nieprawdopodobnie skomplikowane…
— Jak dla mnie po prostu nieprawdopodobne. — Septima machnięciem różdżki przywołała do siebie dwie filiżanki i ulubiony imbryk Minerwy.
Zajęła się przygotowywaniem herbaty. Cały dzień mając do czynienia z abstrakcyjnymi wartościami liczbowymi, a następnie międzygalaktycznymi portalami, z przyjemnością skoncentrowała się teraz na czymś przyziemnym. Druga czarownica natomiast wciąż się zbierała, by zacząć mówić. Gdy w końcu się przełamała, Septima ani myślała jej przerywać:
— Sama do końca nie wiem, co się stało. Kilka godzin temu wszystko wyglądało normalnie, aż nagle… Cały zamek się zatrząsł. Myślałam, że wylecimy w powietrze! — Przyjęła z wdzięcznością filiżankę i herbatnika.
— Potem wpadła do mnie jedna z moich Gryfonek, cała rozhisteryzowana. Zaczęła mówić o tym, jak to ktoś wyszedł ze ściany i przestraszył biedną Joan. Naturalnie uznałam, że czyjś eliksir musiał wybuchnąć i nastąpiła reakcja… Dziewczyna wyglądała, jakby ktoś rzucił na nią Confundusa. Dopiero kiedy zeszłam do lochów i zobaczyłam… 
Septima w pełnym napięciu zajęła miejsce naprzeciwko i objęła swoją filiżankę dłońmi.
— Snape’a — powiedziała.
— Tak. — Minerwa spojrzała jej prosto w oczy. — Nie wiem jak, nie wiem czemu, ale to był on.
— Jesteś pewna?
Przypomniawszy sobie rzucanie książkami i ten niewypowiedzianie sarkastyczny ton głosu, prawie się wzdrygnęła.
— O, tak. Jestem pewna.
— Więc dlaczego Malfoy?
— Co z nim?
— Dlaczego zabrałaś go do Malfoya?
— Przecież nie mógł zostać tutaj! — Upiła łyk za gorącej jeszcze herbaty, ale nie chciała dać po sobie poznać dyskomfortu.
— No tak, ale… Malfoy? — Septima założyła nogę na nogę. — Sama nie wiem, nawet po tylu latach nie mam do niego za grosz zaufania. 
— Draco nie jest swoim ojcem — odparła twardo Minerwa. — Tego możesz być pewna.
— Nadal nie jestem przekonana. — Skrzywiła się. — Ten cały jego biznes tak bardzo przypomina Lucjusza…
— Bez przesady — ucięła. — Nie ma powodu się zapędzać w stereotypy.
— Wiesz, nie mówię, że każdy adwokat to od razu wampir bez cienia empatii…
— Ale? — Minerwa uniosła brwi w oczekiwaniu na dalszą część zdania.
— Nic, to właściwie wszystko, co sądzę o prawnikach.
Dyrektorka odchyliła się na krześle i machnęła ręką, co zdawało się tylko podjudzić drugą nauczycielkę do dalszego forsowania argumentów:
— Daj spokój, nie wmówisz mi, że go lubisz.
— To zupełnie inna para kaloszy, gdy masz do czynienia z człowiekiem, który dorastał na twoich oczach.
— I po drodze został Śmierciożercą — wtrąciła ironicznie.
— Przestań. Czasami mam dosyć tego twojego upraszczania wszystkiego. 
— Cóż, całymi dniami siedzę w runicznych tabelach i cyferkach, nie miej mi za złe, że pod wieczór chcę się trochę pośmiać.
— Jak zwykle czyimś kosztem? To nie są żarty, Septimo! A Draco z pewnością nie jest złym człowiekiem. Nie zaufałabym przecież komuś, kogo nie uważałabym za-…
— Dobrze, już dobrze. — Vector uniosła ręce w obronnym geście i naraz zapragnęła, by w jej filiżance z herbatą znalazł się jakiś mocniejszy trunek. 
Kompletnie zeszły z głównego tematu, a jakoś nie miała ochoty wracać do tego, wokół którego teraz krążyły. Zeszłorocznego niesławnego rozstania z mężem Minerwa omal nie przypłaciła nerwowym załamaniem. Merlin jeden wiedział, że akurat ona nie zasługiwała na to, by pomiatał nią jakiś dupek. Według Septimy, choć nigdy nie przyznałaby tego na głos, akurat w tej sprawie nie można było zarzucić Malfoyowi braku kompetencji. W sądzie o mały włos nie rozszarpał starego dziada na strzępy. Rzucił w niego każdym paragrafem i każdym precedensem, jaki udało mu się odgrzebać. I choć archaiczne, patriarchalne prawo czarodziejskie nigdy nie było przychylne kobietom, Minerwa wyszła z rozprawy z większością majątku, domem i niemal nienaruszoną godnością.
— Rozwód to nie tragedia, Minerwo — podsumowała młodsza czarownica. — Tragedią byłoby pozostać w związku bez miłości.
— Cóż, miłość przemija. — Dyrektorka zapatrzyła się w portret Dumbledore’a, który od kilkunastu minut skrupulatnie udawał, że drzemie. — Trzeba się z tym pogodzić…
Septima uniosła jedną brew.
— Sraty-pierdaty. Przereklamowane kity dla nastolatek.
McGonagall zmroziła ją surowym spojrzeniem, na które profesor numerologii zareagowała bezczelnym uśmiechem.
— Największe dzieła światowej literatury nie traktują o rozwodach, Septimo.
— Nie wmówisz mi, że wierzysz w te poetyckie banialuki. Miłość? Proszę cię! — Rozparła się wygodniej na krześle. — Jeśli pozwolisz, wolałabym już chyba umrzeć z rozwodu niż z miłości. Taniej mi to wyjdzie.
Minerwa nie mogła powstrzymać uśmiechu, choć starała się go skrzętnie zatuszować.
— No co? — Septima wyszczerzyła bezczelnie zęby. — Masz może gdzieś wizytówkę tego naszego mecenasa?
— Czemu pytasz?
— Ach, wiesz. Domowe archiwum…


3 komentarze:

  1. Po tym rozdziale to już nie wiem czy będę większą fanką Malfoya czy Snapa :D "Mały warzyciel"<3 chyba tylko on mógł kupić taki prezent :D
    Pozdrawiam, Kora:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Cześć, dzięki za zgłoszenie do Kocham Czytać Blogi.
    Twoje opowiadanie zostało przyjęte i czeka na publikację w naszym katalogu.
    Zapraszam do zgłaszania najnowszych rozdziałów oraz na Star Trailers.
    Pozdrawiam. ^^

    OdpowiedzUsuń
  3. Na Merlina, zapomniałam.
    Ale wiesz, że się uśmiałam i że to jest dokładnie to, co człowiek (przynajmniej taki jak ja) chce przeczytać po ciężkim dniu/tygodniu/życiu (?) w pracy. Niepotrzebne skreślić. Draco jest oczywiście moim jak na razie niekwestionowanym ulubieńcem. Lubię gdy robisz z nim rzeczy. Rób z nim więcej rzeczy. Mogą one też uwzględniać ćwierkający portret Lucjusza, który jest drugim ulubieńcem i być może nawet czarnym koniem, czy też rumakiem wyścigu do mego serca.

    OdpowiedzUsuń