7.10.2016

VI

A/N: Miłego weekendu! ;)



Severus Snape, na nieszczęście wszystkich knujących za jego plecami, tym razem nie miał zamiaru poddawać się niczyim planom działania. Powoli godził się ze szczególnością swojej nowej egzystencji, ale w związku z faktem, że jego wysoce… specyficznego charakteru nie zmieniłby nawet sam diabeł, mistrz eliksirów jak zwykle zamierzał podejść do wszystkiego na własnych warunkach.
— Jak słowo daję, Sever, nie każ mi się dziś więcej teleportować, bo chyba zwymiotuję.
— Nie bądź dzieckiem.
— Odezwał się!
— Milcz.
Severus z niejaką satysfakcją dostrzegał rzucane mu niespokojne spojrzenia mijających ich przechodniów. Zdawał sobie sprawę, że pół czarodziejskiego świata za sprawą latorośli Skeeter dowiedziało się o jego powrocie, a teorie o wampiryzmie i powstaniu z martwych rozrastały się jak grzyby po deszczu, ale nie spodziewał się, że plotka rozniesie się na aż tak wielką skalę. Choć, musiał przyznać, miało to również i dobre strony. 
Gdy jakaś czarownica gwałtownie odciągnęła od niego swoje dziecko i przeszła z nim na drugą stronę Pokątnej, na ustach Nietoperza z Lochów pojawił się pełen samozadowolenia uśmiech.
— Salazarze! — Draco zapalił papierosa, patrząc na Snape’a ze zniecierpliwieniem. — Nie mógłbyś być bardziej pokręcony nawet gdybyś się postarał.
— Myślałem, że ci niedobrze? 
— Doznałem cudownego ozdrowienia. Daleko jeszcze?
Gdy stanęli przed sklepem Ollivandera, Draco wyrzucił niedopałek do studzienki ściekowej i obejrzał się przez ramię. Przechodzące po drugiej stronie chodnika nastolatki przystanęły na ich widok, a jedna szepnęła coś do drugiej w wielkim zaaferowaniu. Malfoy junior miał dzisiejszego dnia już po kokardę, więc zaraz posłał im swoje najlepsze rozeźlone spojrzenie, a to skutecznie rozgoniło plotkary na cztery wiatry. 
— Wchodzisz czy nie? — rzucił do Severusa, który uniósł kpiąco jedną brew.
— Nie chciałem ci przerywać.
Pierwszy przestąpił próg antycznego przybytku, a Draco podążył za nim, w myślach nakazując sobie jak najszybsze urwanie z chrzestnym kontaktu. Zaczynał bardzo wyraźnie odczuwać jego fatalny wpływ na swoją delikatną psychikę. 
— Co do cholery…? 
Ach. No tak.
Z niejaką satysfakcją obserwował, jak Snape starał się przywołać z pamięci latami szlifowany do perfekcji wyraz twarzy „mam to w dupie“, ale najwidoczniej musiał wyjść z wprawy, bo całkowicie mu nie wyszło.
— Tak właśnie przypuszczałam, że niedługo się pan u nas pojawi. — Skoczna, ostrzyżona na zapałkę brunetka opierała się pewnie obiema dłońmi o szklaną ladę i za wszelką cenę odmawiała bycia Garrickiem Ollivanderem, którego starszy Ślizgon spodziewał się tam zastać.
— Sever, nie rób takiej miny. To jego córka, a nie jakiś bogin — syknął Draco teatralnym szeptem, popychając zastygłego w zdumieniu Snape’a do przodu.
— Gdzie Ollivander? — warknął obcesowo mistrz eliksirów.
— Wielka szkoda, że pańska różdżka została zniszczona, panie Snape — gładko zmieniła temat i podeszła do niego lekkim krokiem. Edukacja w Beauxbatons oszczędziła jej traumy edukacyjnej jaką był Severus Snape, więc teraz ponury czarodziej nie robił na niej większego wrażenia. Jedyne informacje, jakich mogła na jego temat zaczerpnąć, prawdopodobnie podchodziły z drugiej ręki.
— Co to było, Dalbergia melanoxylon? — Posłała mu pełen wyższości uśmiech i bez pytania złapała go za prawą rękę, unosząc ją do mdłego światła, które dawał wiszący pod sufitem przykurzony żyrandol. 
— Całkowicie nieelastyczna i humorzasta… — Kilkakrotnie zgięła jego palec wskazujący i środkowy, marszcząc czoło w skupieniu. —  …ale dobra do ciężkich uroków. A przynajmniej tak słyszałam, bo od dawna już nie sprowadzamy czarnodrzewu. Nie da się go zmusić do współpracy. — Mrugnęła do niego bezczelnie.
Snape wyrwał się gwałtownie z jej uścisku, a Draco opadł z westchnięciem na niewymownie wysiedziany, przeżarty przez mole fotel, który w latach swojej świetności zapewne mógł być czerwony. Coś czuł, że przy trudnym charakterze Severusa i niefrasobliwym podejściu nowej właścicielki sklepu całe to wybieranie będzie trwało wieki.
— Czy mógłbym-… — wycedził mistrz eliksirów z oburzeniem, ale dziewczyna zaraz mu przerwała:
— Nie. 
— Jednakowoż wolałbym-…
— Proszę się rozgościć, chyba mam coś w sam raz na stanie! — Próbowała wrócić do żartobliwego paplania, choć Snape miał na ten temat całkiem odmienne zdanie i nadal trzymał się głównego zamierzenia:
— Pani ojciec-…!
— Cierpliwości! — Dziewczyna zmrużyła gniewnie oczy i naraz całkowicie spoważniała. Przestała już nawet udawać, że ma zamiar być wobec niego uprzejma, skoro on nie umiał odwdzięczyć się chociaż strzępkiem kurtuazji.
Wyciągnęła przed siebie rękę, a stojąca przy długim regale drabina przysunęła się błyskawicznie w jej stronę. Wspięła się na najwyższy szczebel i zrzuciła na ladę fioletowe, nieco wyblakłe pudełko, a następnie gwizdnęła głośno na palcach. W jej stronę samoistnie podleciały jeszcze dwa inne z przeciwległej półki.
— No? Proszę machnąć! — Odchyliła się nieco w tył, schodząc niespiesznie na ziemię.
Snape, absolutnie sceptycznie, otworzył z wielką łaską pierwsze pudełko i wyjął z niego cienką, brązową różdżkę, którą machnął bez entuzjazmu. Z jej końca wyleciało trochę iskier, ale poza tym nie stało się nic bardziej spektakularnego. Niezrażona tym panna Ollivander podsunęła mu pozostałe dwa opakowania, ale gdy kolejne różdżki nie zdziałały nic szczególnego, odrobinę zrzedła jej mina. 
Zajmując wygodne miejsce w fotelu, Draco wykazał się niebywałą intuicją — dwie godziny później Severus tylko coraz bardziej się wściekał, a żadna różdżka nie miała nawet mglistego zamiaru go wybrać.
— Naprawdę nie mam pojęcia dlaczego, jeszcze nigdy mi się to nie zdarzyło… — Dziewczyna plątała się w zeznaniach, a rozeźlony mistrz eliksirów podwijał właśnie rękawy i na chybił-trafił próbował zmusić do działania już całkowicie przypadkowe egzemplarze. Niektóre działały, niektóre nie, ale żaden nie chciał go w pełni usłuchać.
— Panie Snape, zapewniam, że w całej karierze moich przodków jeszcze nigdy nie zdarzył się niezadowolony klient, to-…
— Co mnie to obchodzi, to przecież jakaś farsa! — Wkurzony do granic Nietoperz podszedł do niej i odrzucił kolejną niesubordynowaną różdżkę w kąt. — Czy w końcu przyznasz, że to nie twoje powołanie i dasz mi porozmawiać ze specjalistą?!
Nowa właścicielka sklepu wyprostowała się zaraz dumnie, a że sama nie była niska, nie dała mu się zastraszyć.
— Cóż, bardzo chętnie — wycedziła, patrząc teraz na byłego Śmierciożercę z istnym mordem w oczach. — Gdy już się z nim skontaktujesz, przekaż proszę moje pozdrowienia, panie Snape, i daj znać co lepiej zadziałało przy komunikacji: szklana kula czy plansza ouija.
Zirytowany mistrz eliksirów na ułamek sekundy dał po sobie poznać zmieszanie, ale zaraz później wypadł ze sklepu zły jak diabli, nie dopuszczając do głosu ani ułamka ludzkich odruchów i, rzecz jasna, nie mając zamiaru przepraszać za nietakt. Powinien był się domyślić, że tylko śmierć mogła powstrzymać starego Ollivandera od pełnienia zawodu.
Draco wyszedł za nim spacerowym krokiem, cmokając pod nosem z dezaprobatą.
— Powalasz na kolana, Sever, naprawdę. Czy nie przyszło ci do głowy, że twój poprzedni szef skutecznie nadszarpnął zdrowie biednego staruszka?
Snape wysapał tylko pod nosem jakąś niezrozumiałą, złowróżbną groźbę, obmacując się po kieszeniach na okoliczność papierosów. Zorientował się jednak, że musiał je zgubić w całym tym zamieszaniu z machaniem rękami, a duma nie pozwoliła mu po nie wrócić. 
— Chodź. 
W poszukiwaniu resztek godności próbował chociaż Dracona zastraszyć spojrzeniem, ale młody Ślizgon nawet nie mrugnął. Niechętnie złapał chrześniaka za ramię i teleportował się z nim do Hogsmeade. I tak byli już mocno spóźnieni.

***

Minerwa McGonagall podeszła z niemałą rezerwą do tego, z jakim spokojem Severus przyjął całe jej sprawozdanie o zaginięciu Septimy Vector. Miejscami przypuszczała, iż wynikało to z bardzo istotnego faktu, że nie słuchał jej wcale. Osobiście postanowiła, że chyba czas pójść w jego ślady i również przestać odczuwać jakąkolwiek potrzebę przejmowania się powstałym bałaganem. Zaczynało jej być wszystko jedno i szczerze mówiąc taki stan rzeczy bardzo ją relaksował. Odchyliła się na krześle i, sącząc herbatę, przyglądała się administracyjnej katastrofie z pierwszego rzędu.
W gabinecie dyrektorskim zebrał się gros hogwarckich nauczycieli, więc, siłą rzeczy, panował w nim również niebywały harmider — wszyscy gadali między sobą i zapętlali się już w wykrzykiwanych na temat mistrza eliksirów komentarzach, na które on pozostawał idealnie obojętny. Jedynym, który się na nie oburzał był, co niezwykłe, wezwany interwencyjnie Harry Potter.
— Severusie? 
— Hm.
— Powiesz coś w końcu?
— Tak, Potter. Z wielką przyjemnością wróciłbym do układu, w którym nie mówisz do mnie po imieniu. — Snape oderwał się na chwilę od patrzenia w okno. — A najlepiej: nie mówisz do mnie wcale.
Draco przewrócił oczami, po czym dosypał do swojej herbaty więcej cukru i zamieszał zawzięcie, obijając łyżeczkę o brzegi filiżanki i dając do zrozumienia, że cały ten cyrk zaczyna go przerastać. Naprawdę, myślałby kto, że skoro Wybraniec pokonał Voldemorta i na stałe wyniósł się ze szkoły, dziwne rzeczy zwyczajnie przestaną się tu dziać.
Cała ta historia o portalu w Ministerstwie, o którym właśnie opowiedział im Ha-… Potter, była w najlepszym wypadku niepokojąca. Czy to możliwe, że łączył się z tamtym w lochach? Ale, jeżeli tak, to czy gdzieś jeszcze otworzył się trzeci? Albo czwarty? Slytherinie, co za kołchoz! Naprawdę, to on powinien przewodniczyć temu zebraniu — zamiast się przekrzykiwać, przynajmniej zadawał właściwe pytania.
— Minerwo, jeżeli pozwolisz…
— Filiusie, nie musisz mnie prosić o pozwolenie, naprawdę. — Dyrektorka zdjęła okulary i potarła nasadę nosa, przymykając oczy ze zmęczenia. — Na tym etapie każda rozsądna sugestia będzie tu na wagę złota.
Maleńki czarodziej poprawił się na krześle i odchrząknął znacząco, co uciszyło chociaż część pokrzykujących czarodziejów.
— Tak… Chciałem… Otóż… Na wstępie pozwolę sobie jednak zaznaczyć, że dobrze cię znów widzieć, Severusie. Mimo poprzednich okoliczności naszego poprzedniego-… — zaciął się nieco i rozejrzał po zgromadzonych, jednak nikt się nie kwapił się, by pomóc mu wybrnąć z w połowie nieszczerych zapewnień. — Hmm, mm, tak, mimo wszystko… potrzebujemy twojej pomocy. Sprawa jest niezwykle niepokojąca.
— Hmmm — wybulgotał bez przekonania Snape, patrząc teraz po zgromadzonym w gabinecie ciele pedagogicznym z najwyższą niechęcią. 
Był całkowicie świadom, że znakomita większość tu obecnych, jeśli nie wszyscy, pałają do niego kompletną nienawiścią, którą jedynie przytłumiły żałosne próby wybielenia jego nazwiska post mortem przez Pottera. Prawda pozostawała niewygodna, acz niezmienna — Severus Snape był nieprzyjemnym i nielubianym skurwysynem i całkowicie sobie na takie miano zasłużył. Na nieszczęście, różnica między jego obecnym a przeszłym „ja“ polegała na tym, że za (poprzedniego) życia utrzymywał również opinię skurwysyna diabelnie niebezpiecznego. Teraz brak różdżki wwiercał się w każdą jego myśl, nie pozwalając, by mógł się skupić na czymkolwiek innym. Powoli zdawał sobie sprawę, że jego zmartwychwstanie wcale nie było tak pełne blasku, jak niektórzy mogli to sobie wyobrażać.
— Severusie? 
Został wyrwany z zamyślenia przez Pomonę Sprout, która patrzyła na niego z dezaprobatą wyjątkowo niepasującą do jej na ogół przyjaznego charakteru. Profesor Slughorn, wezwany na posterunek na czas nieobecności Joan Goodart, próbował delikatnie zachęcić go do mówienia, jednak wyglądało na to, że zniechęcony ogólną atmosferą pokoju zaraz się rozmyślił. Wyłącznie Harry Potter, o gorzka ironio!, nie wyrażał ani odrobiny inklinacji do rozszarpania go na kawałki. 
— Severusie, czy byłbyś w stanie zająć się tym od razu? — zapytała profesor McGonagall, patrząc na niego z mieszaniną niepokoju i irytacji. 
— Oczywiście — odpowiedział automatycznie, nie do końca świadom na co właśnie się porwał. Do licha! Że też musiał się wyłączyć akurat teraz. 
Nie miał zamiaru wyświadczać nikomu żadnych przysług, ale jego duma została wyjątkowo nadszarpnięta na przestrzeni ostatnich dwóch dni i nie byłby sobą, gdyby w tym momencie pozwolił ją jeszcze bardziej podeptać. 
— Zaraz, zaraz, chwileczkę. A dlaczego Horacy nie może? — wtrąciła Auriga Sinistra, która bez żenady postanowiła dać upust swojej jawnej niechęci do Snape’a.
Zaraz potem profesor Sprout wtrąciła, że popiera pytanie koleżanki, a jeżeli już to Nietoperz musi robić ten eliksir, ona proponuje, by ktoś pilnował go przy pracy. Na tę uwagę były nauczyciel zgrzytnął zębami tak głośno, że obydwie czarownice aż się wzdrygnęły.
Podczas gdy McGonagall próbowała załagodzić na nowo rozgorzałą awanturę, Severus zaczął główkować. Musiało chodzić o eliksir, a jeśli tak… To nic dziwnego, że nagle zaczęli wokół niego skakać. Biorąc pod uwagę ich nienawiść, mikstura musiała być skomplikowana, a Slughorn nie mógł się nią zająć, bo… Ach. Powinien był się domyślić. 
Sytuacja, w której ktoś byłby dla Snape’a miły, to wyłącznie sytuacja podbramkowa. Wrodzony spryt Ślizgona to jednak cecha niesłychanie niedoceniana. Severus sięgnął pamięcią tak daleko, jak tylko potrafił i zapadł się jeszcze głębiej w fotel. Istniały dokładnie trzy eliksiry, których, według jego najlepszej wiedzy, Horacy Slughorn nie był w stanie wykonać. Należały do zarówno eksperymentalnych oraz najbardziej delikatnych i złożonych wywarów, choć paradoksalnie ich przygotowanie wcale nie wymagało wiele czasu czy skomplikowanych faz księżyca. Detal wykonania leżał bardziej w, jak by to powiedzieć… We wrodzonej finezji. 
Jeżeli ta niedorzeczna czarownica, którą Salazar jeden wiedział czemu zatrudniono na tak ambitnym stanowisku jak numerologia, wpakowała się w kłopoty lub, co bardziej prawdopodobne, zaginęła w Zakazanym Lesie przy szukaniu jagód… To z pewnością mogli od niego wymagać tylko jednej i notabene bardzo szczególnej receptury. Wąskie wargi Snape’a mimowolnie wykrzywiły się w jadowitym uśmieszku, który skutecznie uciszył kłócące się obok czarownice. Przez dziesięć lat zdążyły zapomnieć o jego potwornych grymasach, a ta nagła wycieczka do przeszłości wcale nie należała do przyjemnych.
Były mistrz eliksirów gwałtownie poderwał się z miejsca, na co Sybilla Trelawney skrzeknęła z przerażeniem i cofnęła się razem z krzesłem pod samą ścianę. Wszyscy zebrani uciszyli się natychmiast i w osłupieniu obserwowali, jak Severus bez pożegnania opuszcza gabinet.

***

Czarodziejska młodzież, przynajmniej w teorii cudem utrzymana w generalnej niewiedzy i względnej subordynacji, dawno już smacznie spała, gdy nauczycielska część Hogwartu powróciła z niechęcią do poruszonego po południu niewygodnego tematu.
Harry Potter, wysłany głosem większości na przeszpiegi, pospiesznie przemierzał teraz ciemne i ponure korytarze niegdyś znienawidzonej przez siebie części zamku. Poważnie się zastanawiał czy jeśli akurat przerwie Snape’owi szatkowanie kluczowej ingrediencji, stanie się Chłopcem Który Może Tego Nie Przeżyć. 
Od czasu nieobecności profesor Goodart, eliksiry zostały przeniesione z lochów do klasy na piątym piętrze, czemu nikt też się specjalnie nie sprzeciwiał — wszak jedynymi, którzy jak dotąd dobrowolnie i z przyjemnością przebywali w podziemiach zamku byli Severus Snape i bazyliszek Slytherina. Gdy Harry w końcu dotarł do klasy, z niejakim wahaniem postanowił najpierw zapukać. Nie usłyszawszy odpowiedzi, bez przekonania nacisnął klamkę. Ku swojemu zdumieniu nie zauważył żadnych ciążących na drzwiach zaklęć zabezpieczających, które ze wszech miar paranoiczny były Śmierciożerca mógłby przecież nałożyć. Już samo to powinno dać mu do myślenia lub przynajmniej powstrzymać go przed tak niefrasobliwym przekroczeniem progu — tyle że Gryfon nigdy nie należał do ludzi, którzy najpierw pytają, a później robią.
— Przepraszam, że przeszkadzam, ale-… — Gdzieś po drodze umknęła mu druga część zdania.
To co odchodziło w klasie odjęło mu mowę skuteczniej, niż rozciągający się na pół ściany portal, który wciąż wypluwał z siebie połyskujące smugi światła i drobiny czasu.
Podczas całej swojej uczniowskiej kariery Harry nie przypominał sobie, by kiedykolwiek miał okazję obserwować Snape’a przy pracy. Owszem, pamiętał dobrze jego rozkazy, skomplikowane instrukcje, złowróżbne spojrzenia i przechadzanie się po klasie w celu wytykania uczniom wszystkich możliwych błędów, ale jeżeli kiedykolwiek się zastanawiał, czemu właściwie na koniec swojej edukacji otrzymał on tytuł „mistrza eliksirów“… Cóż, teraz miał odpowiedź.
Ślizgon uwijał się przy trzech kociołkach z gracją i prędkością, o którą nikt by nie podejrzewał jego tyczkowatej i generalnie raczej posępnej osoby. Błyskawicznie szatkował, kroił, miażdżył i ucierał odpowiednie składniki, posługując się nożem z przerażającą wprawą i ani razu nie zaglądając do żadnego przepisu. Co jakiś czas mamrotał coś tylko pod nosem przy mieszaniu, pilnując odpowiedniego kierunku w każdym poszczególnym kociołku. Harry zdał sobie sprawę, że Snape najwidoczniej znał skomplikowaną recepturę na pamięć i, wbrew swoim głęboko zakorzenionym uprzedzeniom do paskudnego profesora, nie mógł wyjść z podziwu. Warzenie w jego wykonaniu przywodziło na myśl prawdziwie mistyczny rytuał.
— Salazarze… — wysyczał niecierpliwie Severus, opierając się obiema rękami o wysłużony, przybrudzony blat stołu z surowego drewna, w który na przestrzeni lat zdążyły wsiąknąć niepoliczalne ilości eliksiralnych katastrof uczniów. — Chciałeś czegoś, Potter?
Wyrwany z odrętwienia auror zorientował się, że został odkryty — z drugiej jednak strony, wcale się specjalnie nie chował: stał bezmyślnie na środku klasy z lekko rozchylonymi ustami, nagle nie mogąc się zdecydować, po co właściwie tu przyszedł.
Podczas gdy chmurny jak noc Snape tylko go przeklął i wrócił do mieszania zawartości środkowego kociołka, Harry zdawał się odzyskać władzę nad własnymi nogami. Cichaczem zakradł się bliżej, z fascynacją obserwując ułożone z pietyzmem idealnie równe kupki i stosiki skomplikowanych składników i substancji. 
— Potter… — Snape użył dobrze znanego złowróżbnego tonu, któremu zwykle towarzyszyło upokarzająco niesprawiedliwe pytanie, mające za zadanie nie edukować, a raczej odbierać punkty i karmić własną niezdrową satysfakcję.
— Już wychodzę — sapnął pospiesznie auror, lecz w tym momencie były profesor wyciągnął kościstą rękę w stronę wąskiej karafki z gęstym, przypominającym ropę naftową płynem i rozkazał:
— Podaj mi to.
Oszołomiony Gryfon natychmiast zrobił to, o co prosił i w pełnym skupienia milczeniu śledził, jak mistrz eliksirów ostrożnie dodaje do prawego kociołka dokładnie dwie krople tajemniczej substancji. Nie patrząc na Harry’ego wyciągnął znów rękę w jego stronę, a on, rozumiejąc aluzję, odstawił karafkę na miejsce. 
Snape zamieszał eliksir trzy razy zgodnie z ruchem wskazówek zegara i raz odwrotnie, po czym wyprostował się jak struna i odepchnął aurora nieco w tył.
— Odsuń się — polecił stanowczo.
Dokładnie w tej samej sekundzie buchnęła dusząca, fioletowa para, która momentalnie rozniosła się po całym lochu, ale opadła tak szybko, jak tylko się pojawiła. Harry odkaszlnął zachowawczo, podczas gdy Severus, poważny jak posąg, podszedł do swojego poprzedniego stanowiska i zdecydowanie przelał zawartość prawego kociołka do lewego, a następnie wszystko do środkowego.
Nie będzie żadnego machania różdżkami ani głupich zaklęć w tej klasie?
Na dźwięk tych słów wyprostował się gwałtownie i zerknął ukradkiem na Pottera, a ten uśmiechnął się pod nosem na widok jego zdumionej miny. W milczącym porozumieniu stanęli naprzeciwko siebie, całkowicie dorosły Harry i profesor Snape — wciąż tak samo wysoki i wstrętny, choć po latach już jakby mniej przerażający.
— Fiolka, Potter — wycedził. — Rozmiar sześć. — Odesłał go w stronę regału z wyparzonym i sterylnym szkłem laboratoryjnym, a sam odwrócił się w stronę wciąż niespokojnego portalu. 
Gdy z największą ostrożnością nabrał chochlą odrobinę gotowego wywaru, Harry postanowił dać upust wątpliwościom, które dręczyły go przez cały wieczór:
— Ten eliksir naprawdę pozwala odnaleźć każdą zaginioną rzecz?
— Też coś… Do takich rzeczy można użyć byle Accio. — Z niejakim triumfem wpatrzył się we wciąż kłębiącą substancję, wcale nie tak różną od świetlistego dymu wydobywającego się z portalu.
— Ale…
— Jak przypuszczam nie przysłali cię tu z pustymi rękami — przerwał mu ostro. — Więc może załatwmy to od razu?
Harry, uznając, że to by było na tyle w kwestii jedynej uprzejmej konwersacji jaką kiedykolwiek ze Snape’em przeprowadził, wyjął z kieszeni bluzy damską czapkę i podał mu ją bez przekonania. Ślizgon ostrożnie zakręcił fiolką i wylał jej zawartość na nieco wymięte nakrycie głowy, które natychmiast zadrżało i uniosło się w powietrzu.
— Otwórz drzwi — polecił zaraz Potterowi, podnosząc z dumą głowę. Spodziewał się oczywiście, że eliksir zadziała, co do tego nie miał wątpliwości, ale zawsze to miło podziwiać efekty swojej pracy tak bezpośrednio.

Oprócz tego, że, jak każda sztuka magiczna, skomplikowany kunszt warzycielski nie był pozbawiony swoich rozczarowań — zamiast polecieć we wskazanym kierunku, czapka Septimy Vector wleciała prosto w sam środek portalu.



6 komentarzy:

  1. Ja osobiście uważam, że to prawdziwy (pieprzony!) skandal, żeby Sever – po wszystkim, co przeszedł – był jeszcze skazany na obsługiwanie przez jakieś (tfu!) upierdliwe babony! To jest niepoważne i uwłacza jego wymiętej i rozwleczonej po równoległych wymiarach godności! Na pewno skończy się to jakimś pourazowym zapaleniem różdżki czy innym nadgarstkiem zaklęcisty.
    Ja się nie zgadzam! Ja uważam, że mistrz eliksirów to nasze dobro narodowe (umarłe czy nieumarłe) i należy go chronić.

    Buahahaha!

    Ale obserwowanie go przy pracy to prawdziwa przyjemność.
    Takie prawie food porn, ale z eliksirami

    P.S.
    Nowa właścicielka sklepu wyprostowała się zaraz dumnie, a że sama nie była niska, nie dała mu się zastraszyć.
    — Cóż, bardzo chętnie — wycedziła, patrząc teraz na byłego Śmierciożercę z istnym mordem w oczach. — Gdy już się z nim skontaktujesz, przekaż proszę moje pozdrowienia, panie Snape, i daj znać co lepiej zadziałało przy komunikacji: szklana kula czy plansza ouija.

    Myślę, że (biorąc pod uwagę jego nowy, płynnowymiarowy stan) Snape byłby w stanie to zrobić.

    P.S.2.
    — Tak, Potter. Z wielką przyjemnością wróciłbym do układu, w którym nie mówisz do mnie po imieniu. — Snape oderwał się na chwilę od patrzenia w okno. — A najlepiej: nie mówisz do mnie wcale.

    A wtedy wszechświat nareszcie wróciłby do równowagi i wszelkie dziury w czasie zamknęłyby się same z siebie. Potter ponosi moralną odpowiedzialność.

    P.S.3.
    Jestem obłąkana.

    Ukłony,
    Szalona

    OdpowiedzUsuń
  2. Ach, tak. Sever przy pracy to jest to, co chciałabym zobaczyć. Co więcej, Sever, który nie posiada różdżki, przy pracy. Ten brak pewnie nie łagodzi paranoi, prawda?

    W ogóle, to Draco i Harry. Nie wiem, oddzielnie albo osobno, nigdy nie byli moim shipem, ale powoli zaczynają być. Jakoś tak do siebie pasują, koniec, kropka. Daj więcej ich razem. Znaczy w scenie razem, nie razem razem.

    I co, jak to więcej portali, może jeszcze takich wywalających w przeszłość albo przyszłość albo coś? Tak nie można, bo jeszcze one sobie tylko w Wielkiej Brytanii, no jasne. Nie dość że bez Hogwartu, to jeszcze bez portali jesteśmy. Przynajmniej jeszcze mamy aborcję. xD

    Ściskam <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Paranoi Severa nic nie jest w stanie załagodzić ;)

      Wiesz, ja zawsze lubiłam to jak bezczelny Potter był na początku, staram się go tu jakoś wydobyć. Poza tym zawsze wierzyłam w Drarry, bo nie można mieć takiej obsesji nienawistnej (DRACO), żeby tam nie było czegoś głębiej.

      Nie, nie, na pewno nie będzie więcej portali, to tylko taka mała Malfoyowa dygresja. Za to na pewno będzie więcej Lucjusza :D

      Ściskam! <3

      Usuń
  3. Aww... Harry jest uroczy. Lubię go. Draco też go lubi, prawda? Takiego Pottera nie da się nie lubić. Bardziej natomiast oczywiście da się lubić Lucjusza, także gdzie on??? Mam nadzieję, że Draco nie spaceruje w tych toksycznych oparach eliksirów - to na pewno bardzo niedobrze robi na cerę. Zresztą, wystarczy spojrzeć na Severusa. Swoją drogą, smutno mu tam w tych lochach musiało być, gdy bazyliszek już się wyprowadził. :(

    OdpowiedzUsuń
  4. Ojej, właśnie się zorientowałam, że zapomniałam napisać komentarza :/ Kiedyś zapomnę skądś własnej głowy...

    Zacznijmy od tego, że scena u Ollivandera (czy raczej Ollivanderówny) jest absolutnie urocza. Sever cierpiący na ciężki przypadek nieuleczalnego mizoginizmu jest akurat tym, czego zawsze się po nim spodziewałam (nawet jeśli sama piszę o jego córce). Ollivanderówna może nigdy nie spotkała się z sytuacją, w której klientowi nie udało się dobrać różdżki, ale z drugiej strony nigdy też nie spotkała Severa, który spojrzeniem odstrasza nawet przedmioty magiczne nieożywione.

    Muszę przyznać, że ciekawie poprowadziłaś Pottera. Dla mnie on zawsze był spokojny, ułożony i trochę nudnawy, taki za bardzo idealny (jak Kapitan Ameryka). W Twoim wykonaniu jest całkiem interesujący, choć chętnie zobaczyłabym jego konfrontację z Ginny. Mam nadzieję, że nie zrobisz z niej obrażonej kury domowej, bo ta dziewczyna zawsze miała potencjał i wierzę, że rozwód z Potterem wyszedł jej na zdrowie. Ale fascynacja Potterem trochę mnie przeraza, wiesz?

    Ściskam ciepło,
    Bea

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jakieś konsekwencje życia po życiu muszą nastąpić ;)

      Brrr, nie cierpię Kapitana Ameryki! Mokry sen republikanów. Konfrontacja z Ginny byłaby ciekawa, nic nie obiecuję, ale może nastąpić ;) Zwłaszcza, że Ginny bardzo się przyjaźni z… Hm, więcej nie zdradzam, bo nie wiem, czy w ogóle uda mi się pociągnąć ten wątek. Potter w ogóle nie jest fascynujący, więc rozumiem twoje przerażenie :D

      Zawsze czekam z utęsknieniem na Twoje komentarze <3

      O.

      Usuń